wtorek, 30 lipca 2013

Z cyklu "targowe znaleziska"

Dziś w roli głównej wystąpi kolejna przyniesiona z lokalnego targowiska lalka, którą zdecydowałam się zaadoptować głównie ze względu na bardzo symboliczną cenę.. prawdę pisząc nie miała w sobie absolutnie nic szczególnego... ot zwykła bezmarkowa laluszka w stanie wstępnego 'rozkładu'...



Brudna jak nieboskie stworzenie, z oderwanym, mocno potarganym 'skalpem', odziana w jakąś nędzną koszulinę... na domiar złego .. leżąca.. TAK.. nie znoszę w ten sposób upozowanych lalek, bo nie dość że są okropnie nieustawne, to jeszcze ze względu na ich specyficzną budowę ciężko uszyć dla nich odzienie, które będzie względnie przyzwoicie na nich wyglądało..


Właściwie jedyną zaletą rzeczonego targowego 'wykopaliska' były dość słuszne gabaryty porcelanowych części.. w pozycji leżącej lalka mierzyła około 45 cm długości, przy czym była trochę nieproporcjonalna, i aż się prosiła, żeby wydłużyć ją przynajmniej o kilka centymetrów.. A skoro i tak konieczna była gruntowna 'przebudowa' lalki.. nie miałam najmniejszych skrupułów by ją 'posadzić' ;)

I tak zabrałam się za szycie nowego korpusu, który powstał na bazie innej lalki z mojego zbiorku, której konstrukcja bardzo mi przypasowała... Zakasałam rękawy, wszystko dokładnie wymierzyłam, skroiłam, pozszywałam i wypchałam  po kilku godzinach żmudnej pracy powstał taki oto, dość mobilny 'tworek'..




Oczywiście konieczne było przemalowanie główki, bo fabryczna malatura wyglądała jakby ktoś potraktował laluszkę lakierem do paznokci do pary z flamastrami, a czupryna zanim została osadzona na czubku owej głowy przeszła całą serię zabiegów pielęgnacyjnych od prania zaczynając, na układaniu kończąc..


Kiedy mój lalkowy 'tworek' został posadzony i 'wypacykowany' przyszedł czas na uszycie dlań stosownej garderoby.. i tu wybór padł na skromną sukieneczkę będącą poniekąd mniejszą kopią typowej dla małych dziewczynek sukienki, do której sfabrykowałam jeszcze pasujące butki i białe majtasy ;)














poniedziałek, 22 lipca 2013

Jamnik Fafik i misiek Zdzisiek- czyli mamine pluszaki :)

Czego to człowiek nie znajdzie na własnym strychu ;)... Podczas kolejnej wyprawy w jego najciemniejsze zakamarki udało mi się spod sterty rupieci wygrzebać dwa pluszaki należące przed laty do mojej mamy.. co prawda stan obu 'wykopalisk' niejedno dziecko najpewniej by przestraszył, gdyż w niczym nie przypominały ulubionych zabawek sprzed lat, ale mimo to postanowiłam podjąć próbę ich zreanimowania, a to dlatego, że oba były prezentami, które mama dostała w dość niecodziennych okolicznościach ;)

Jako pierwszy strychowe ciemności opuścił Fafik.. z relacji mamy wynikało, że był kiedyś sporych rozmiarów kudłatym, beżowym jamnikiem... był.. bo to co przyniosłam pod pachą przypominało raczej poszarpaną kupę kurzu z długimi uszami...




Wypchany pakułami pluszak miał oderwaną głowę, którą ktoś przyszył byle jak niebieskim sznurkiem, ponadrywane uszy i oczy.. do tego był niewyobrażalnie brudny i zdeformowany.. ale jak już wcześniej wspomniałam postanowiłam dać szansę jamnikowi, którego mama dostała w dzieciństwie ( tak tak... w czasach rozkwitu socjalizmu :)) od  jakiegoś gościa z dalekiego zachodu :D

Piesek został rozpruty, wypatroszony, solidnie odmoczony i wyprany... po wysuszeniu i złożeniu z powrotem do kupy trzeba było jeszcze Fafika solidnie wyszczotkować...i voila!  Znów wygląda jak francuski piesek ;)




Jako drugi ze strychu powrócił Zdzisiek... miś 'trociniak' będący prezentem od kolegi, który we wczesnej młodości najwyraźniej się w mamie podkochiwał ;) Stan miśka  był równie kiepski jak jego uszatego kompana... trudno było mi nawet jednoznacznie określić kolor pluszu z jakiego był uszyty..



Podczas demontażu wyszło na jaw, że głowa, która z założenia powinna być ruchoma została przytwierdzona na stałe do korpusu, nos miśka zaginął bez wieści, a w jego miejsce babcia wstawiła smętną 'protezę' w postaci byle jak przyszytej skórkowej łatki.. do tego filcowy język połowicznie wrąbały mole, a uszy trzymały się tylko 'na słowo honoru'...

O dziwo stan trocin, które wyciągnęłam ze Zdziśka bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.. nie wymagały nawet 'prania'.. za to cała reszta odmakała całe popołudnie we wszystkich możliwych detergentach... i.. okazało się, że... misiek wcale nie jest szaro-bury, a .. żółto-biały.. w dodatku stan pluszu jest dużo lepszy niż początkowo myślałam ;) Przed ponownym wypchaniem niedźwiedź dostał ode mnie nowy nos i jęzor( po uprzednim mozolnym wycięciu i wyskubaniu pozostałości odbarwień po łatce), solidniej przytwierdziłam też jego uszy, na nowo uruchomiłam mechanizm głowy... na koniec zawiązałam mu na szyi czerwoną kokardę, bo podobno z taką ozdobą przybył do mamy przed laty w charakterze prezentu :)






Oba pluszaki po latach strychowej poniewierki wróciły do łask i doczekały szczęśliwej 'emerytury' w zaciszu lalkowego pokoju... do tego, nie wiedzieć czemu, niemal natychmiast zyskały szczególne względy blogowych 'maskotek', które nie pytając nikogo o zdanie rozparcelowały Fafika i Zdziśka między siebie kategorycznie odmawiając ich oddania ;)



poniedziałek, 15 lipca 2013

Z cyklu: "targowe znaleziska"

Jako stała bywalczyni wszelkiej maści 'pchlich targów' notorycznie przynoszę do domu znalezione tam najrozmaitsze porcelanowe kaleki i nieszczęścia, a  czasem też zdarza mi się za przysłowiowego 'piątaka' wyszperać bardzo ciekawe lalkowe 'tworki'... Jak na przykład słusznych rozmiarów (około 60 cm) ręcznie wykonana szkliwiona pannica, która z powodu braku nogi i ogólnie nieciekawej aparycji była przez wszystkich 'poszukiwaczy skarbów' omijana szerokim łukiem...



Prawdę mówiąc pojęcia nie mam czemu ktoś, kto tak starannie wykonał porcelanowe elementy potem przytwierdził je do szmacianego korpusu uszytego, jak to Manhamana fajnie określa, "na kurzą dupę" przy pomocy niewyobrażalnej ilości kleju... zamiast włosów przyklajstrował na lalkowy łepek .. konopie do uszczelniania, a potem całość przyodział w to co zobaczyć można na powyższym zdjęciu... Tak czy owak jej godny pożałowania 'design' nie zniechęcił mnie do zakupu.. i tak oto zostałam szczęśliwą posiadaczką rzeczonej lalkowej biedy..

Pierwsze co zrobiłam po przyniesieniu jej do domu, to.. wymontowałam porcelanowe części a resztę bezzwłocznie wyrzuciłam do kosza... Doszorowanie kleju, którym wszystko było solidnie oblepione zajęło mi trochę czasu.. podobnie jak uszycie nowego korpusu i dorobienie ubitej nóżki... potem laluszka została osadzona na stojaku (też własnej produkcji) a ja zabrałam się za szycie nowej sukienki... a właściwie sukni..


Połakomiłam się na stylizację mającą być z założenia krzyżówką wytwornej damy z minionych lat i...typowej, porcelanowej lalki... a to dlatego, że jej szkliwiona 'laleczkowa' buzia tylko do tego mi pasowała ;) I tak 'uzbrojona' w igłę z nitką, przygotowane wcześniej wykroje, dużą ilość materiału i dodatków przystąpiłam do dzieła...





Suknia jest dwuczęściowa,  jej dół składa się łącznie z pięciu warstw (w tym dwie usztywniające halki), a gorset zapinany jest na haftki. Wszystkie elementy  ubranka wykończyłam podszewką a do tak zwanej dekoracji wykorzystałam tylko lamówkę i pas ozdobnej koronki ;) Na koniec lalka dostała normalną perukę, ( z konopną czupryną jakoś nie było jej do twarzy ;) ) którą upięłam w koczek.. na głowę wcisnęłam jej czepek i odhaczyłam na swojej długiej liście omawianą powyżej  naprawę jako zakończoną :)








czwartek, 4 lipca 2013

Dziś "Pomysł na.." .. przydomowe krzaczki ;)

NA WSTĘPIE BARDZO PRZEPRASZAM WSZYSTKICH, KTÓRZY KOMENTOWALI MOJE POPRZEDNIE POSTY.. ALE OMYŁKOWO WYKASOWAŁAM WSZYSTKIE WASZE KOMENTARZE..






Sezon ogrodowo-działkowy w pełni, pogoda ostatnimi czasy niemal jak w tropikach, wszystko rośnie na potęgę...a ogródki i ogrody tu i ówdzie zaczynają przypominać 'małpi gaj'... Przyszedł więc czas odstawić na bok wszelkie inne prace, zakasać rękawy, chwycić 'profesjonalny sprzęt' i ruszyć do ogrodu z odsieczą mamie, którą zza tych wszystkich zarośli ledwie już było widać :D .. żeby nie być gołosłowną .. oto jak jeszcze kilka dni temu wyglądała  alejka prowadząca do naszego domu...




Te bliżej niezidentyfikowane 'chaszcze' na pierwszym planie to nic innego jak zwykły bukszpan, który w tym roku najwyraźniej postanowił podjąć próbę udawania tropikalnej roślinności i 'wybujał' w górę bez większego ładu i składu..

Roślina sama w sobie jest bardzo pospolita, i na pewno zetknął się z nią każdy, bez względu na to czy  jest szczęśliwym posiadaczem ogródka i czy w ogóle choć w najmniejszym stopniu interesuje się ogrodnictwem ;) 



Pojedynczy krzaczek raczej na nikim nie zrobi oszałamiającego wrażenia .. co nie znaczy wcale, że roślina nie znajduje w ogrodnictwie żadnego znaczącego zastosowania ;)  Otóż jak się okazuje krzaczki bukszpanu stosunkowo szybko rosną i dają się bardzo dowolnie przycinać i formować, przez co wprost idealnie nadają się do obsadzania alejek i tworzenia fantazyjnych żywopłotów :)

Idąc tym tropem wręczyłam moim rozleniwionym upałami'pomocnikom' ogrodowe nożyce i sekatory i.. zaczęło się 'wielkie cięcie'.. które najlepiej zobrazuje poniższa 'historyjka obrazkowa' ...








Oj było z tym wszystkim sporo pracy i zachodu, a jakby tego było mało.. 'przydomowe' komary zorganizowały sobie 'zlot' nigdzie indziej jak w bukszpanowej alejce "umilając" nam życie... w końcu po wielu trudach, z licznymi ukąszeniami, ocierając pot z czoła 'maskotki' dumnie prezentują efekt naszych trudów :D



Przycinając bukszpan wybrałyśmy z mamą dwa warianty - spiralki i kule rosnące naprzemiennie po obu stronach alejki, które w całej okazałości prezentują się tak..




Pod koniec dnia 'maskotki' poszły na spacer, zapewne podziwiać efekty naszej pracy, a ja... uwieczniłam na zdjęciu obecny wygląd całej alejki ;)





wtorek, 2 lipca 2013

pół żartem, pół serio- mój 'kitsch project' ;)

Nie jest żadną tajemnicą, że jestem zagorzałą przeciwniczką wszelkiej maści przesłodzonych wróżek, pseudo elfów, syrenek i innych tego typu lalkowych stylizacji, które zwłaszcza w porcelanowej wersji wręcz porażają tandetą i kiczem... skąd więc pomysł na stworzenie takiego OOAKa?.. Otóż każda kolejna lalkowa kreacja jest dla mnie swego rodzaju wyzwaniem.. a wyzwania mają to do siebie, że im trudniejsze, tym bardziej intrygują ;) W tym przypadku trudność tkwiła głównie w mojej niechęci do takich stylizacji... bo jak wiadomo dużo łatwiej projektować coś co nie wychodzi daleko poza ramy naszego poczucia estetyki ;)

Klamka zapadła- podjęłam wyzwanie.. teraz potrzebowałam tylko odpowiedniej lalkowej kandydatki. Wybór padł na dobrze wszystkim znaną seryjną 'alberonkę' Olivię, na którą jak dotąd nie miałam żadnego konkretnego pomysłu. 





Jak w przypadku niemal każdego OOAKa, zaczęłam od przerobienia korpusu,czyli poprawienia proporcji i ogólnej sylwetki lalki, w konsekwencji czego 'urosła' około 10 cm zyskując zarys bioder i wcięcia w talii. Kolejną rzeczą jaką zmodyfikowałam była dość toporna fabryczna malatura, i peruka, którą ktoś pierwotnie przykleił tak, ze zasłaniała lalce sporą cześć czoła.


Kiedy miałam już 'modelkę', mogłam przystąpić do projektowania jej garderoby...która w swej ostatecznej wersji składa się z :satynowych pantalonów, dwuczęściowej sukienki uszytej z haftowanej koralikami żorżety, szyfonu i organtyny ,skórkowych balerinów, złotej korony i.. obowiązkowych 'skrzydełek', które są nieodłącznym elementem fairy kiczu ;) Na zakończenie, nim przystąpię do prezentacji efektu finalnego, nadmienię jeszcze, że ten stojąc pomiędzy innymi moimi lalkami wygląda wyjątkowo jak nie z tej bajki :D