wtorek, 7 lipca 2015

NOWE KOLEŻANKI FRANKI


Słowem wstępu napiszę krótko, że mój niemal dwuletni ‘urlop’ od blogowania nie szedł w parze z ‘urlopem’ od lalkowania, wręcz przeciwnie, w moje skromne progi zawitało mnóstwo nowych lalek. Przybyło też parę  kreatywnych pasji,  które wraz z domowym lalkowym ‘szpitalem’ pochłonęły cały mój wolny czas, więc na bloga zaglądałam raczej sporadycznie, głównie po to żeby sprawdzić co słychać u lalkowych koleżanek.


Pomysł na poniższy wpis zaczął kiełkować mi w głowie już jakiś czas temu… ale dopiero dziś poczułam przypływ weny i idąc za ciosem zasiadłam ‘uroczyście’ do laptopa. Jak powszechnie wiadomo zawsze najtrudniej  jest zacząć (zwłaszcza po tak długiej przerwie), więc na pierwszy ogień  pójdą sentymentalne PRLki, których to skład ostatnimi czasy zaczął mi się ‘niebezpiecznie’ szybko rozrastać. 




Przez długi czas w moim lalkowym pokoju mieszkał skromny PRLowski kwartecik, którego losy dokładniej opisałam tutaj   jednak lalki chyba tak już mają, że jak tylko pojawi się jedna, za chwilę ściąga za sobą ‘całą rodzinę’, więc i Franka szybko sprowadziła pod mój dach swą ‘siostrę’ Ninę.






A tak po prawdzie Nina (to jej fabryczne imię) zawitała do mnie w charakterze prezentu. Jej poprzednia właścicielka dostała ją kiedy z lalek dawno już wyrosła,  dzięki czemu kultowa radziecka panna przeleżała w piwnicy w swym fabrycznym pudle ponad 30 lat, żeby w końcu trafić do mnie.




Wymagała tylko odświeżenia i ( jako że socjalistyczny producent w kwestii ubioru stawiał raczej na chłodny minimalizm)  dokoptowania paru stosownych do minionego ustroju dodatków w postaci białych podkolanówek, kokardy i sweterka.

Kolejna bohaterka tego wpisu jest dla mnie szczególnie sentymentalnym egzemplarzem, a to dlatego, że to jedyna moja własna lalka ze ‘szczenięcych lat’  jaka (chyba tylko cudem) ocalała w ciemnych czeluściach garażu..  Niestety.. jej stan nawet dla mnie – ‘weteranki’ wszelkiej maści lalkowych napraw wydał się być.. krytyczny.. Lalka to typowy bobas- gumiak osadzony na szmacianym korpusie, który w tym konkretnym przypadku przegnił na wylot wraz z wypełnieniem.. do tego paluch u nogi i pół nosa raczył skonsumować jakiś gryzoń, ruchome oczęta zardzewiały a tęczówki wraz z rzęsami odpadły i zaginęły bez wieści.  Brud dosłownie wżarł się w gumę, a na nogach powychodziły jakieś sino zielone plamy przez które gumiak wyglądał jak ofiara przemocy w rodzinie..





Reanimacja gumiaka (którego imienia za Chiny ludowe nie mogę sobie przypomnieć, mimo, że przed laty sama mu je nadałam ) trwała cały tydzień.. szorowanie, szycie korpusu, nawet naprawa pogryzionego nosa były niczym w obliczu rekonstrukcji oczu… koniec końców udało się i uruchomić mechanizm i  nadać gumiakowi nowe spojrzenie.. ale szczerze w trakcie sama zaczynałam już wątpić w powodzenie, bo nie mając tzw ‘części zamiennych’ musiałam działać na tym co było (zardzewiałych, wyłupanych w połowie, wyglądających upiornie ‘gałach’).


Po opuszczeniu ‘kliniki okulistycznej’ gumiak trafił jeszcze do fryzjera, jako ze łysa pacyna uroku mu nie dodawała, dostał schludne ubranko i nie zamierza nigdy więcej wracać do garażu.

I kolejny bobas ze skierowaniem do okulisty.. dla odmiany zdobyczny, niemiecki, solidnie wykonany, winylowy i całkiem spory (gabarytu około rocznego dziecka). Znalazłam go na pchlim targu i przygarnęłam tylko dlatego, ze patrzył na mnie błagalnie spod zwichrowanego kapelusza swym zezowatym okiem.. poza tym o dziwo cena szła w parze z jego aparycją..





Tym razem naprawy wymagało tylko wyrwane z zaczepu oko, które zwisało smętnie zezując raz w prawo raz w lewo. Za to garderobę w jakiej bobas do mnie trafił dobierał chyba sam ‘Pajacyków’, więc nie widząc innego wyjścia zastąpiłam ją kupionym dawno temu niemowlęcym zestawem do chrztu, który okazał się być akurat w rozmiarze omawianej lalki.

Podczas napraw całej PRLowskiej ekipy zdążyłam zrobić ‘specjalizację’ w dziedzinie lalkowej okulistyki, a to dlatego, ze niemal każda pacjentka miała coś nie tak z oczami.. więc nawet upiorne puste oczodoły kolejnej targowej znajdy nie były w stanie zniechęcić mnie do jej ‘adopcji’. Co tam wydłubane oczy kiedy sama celuloidowa zdobycz to nie lada gratka ;).





Zielony dramat fryzjerski na jej głowie też nie był czymś nie do przeskoczenia.. tym bardziej ze miałam w zanadrzu piękne naturalne warkocze, wprost wymarzone dla takiej lalki, natomiast wełniany zestaw odzieżowy made by jakaś babcia zastąpiłam białą haftowaną sukienką i voila… lalka wreszcie wpasowała się w stylistykę czasów swej świetności ;).

Jak na nałogową zbieraczkę lalek przystało uwielbiam wszelkiej maści lumpeksowe wyprzedaże, a to dlatego, że można na nich znaleźć (i przygarnąć za ‘zawrotne’ kwoty) na przykład sygnowaną żółwikiem całkiem sporą lalkę z okazałą warstwą brudu w gratisie.





Wprawdzie w tym przypadku poprzedni właściciel raczył jeszcze wyskubać jej jedną rzęsę i (prawdopodobnie) opalić nad gazem czuprynę.. ale jak się okazuje dla chcącego nic trudnego i nawet z takimi mankamentami można sobie poradzić


Nie licząc opisanego powyżej gumiaka moje lalki z dzieciństwa przepadły bez wieści, za to koleżanka ze szkolnej ławy wyszperała w piwnicy całkiem nieźle zachowaną pannę, którą dostałam w charakterze prezentu wraz z kilkoma innymi ‘wykopaliskami’ o których napiszę innym razem ;)





A wracając do tematu secondhandów… natrafiłam tam jeszcze na 3 laleczki które wróciły ze mną do domu. Pierwsza to markowa pseudo ludowianka w przypadku której postanowiłam odratować fabryczny wizerunek (mimo, że za ludowymi stylizacjami raczej nie przepadam) i podrasować go kilkoma dodatkami.








Dwie pozostałe lalki też zachowały swój oryginalny ‘design’,bo o dziwo ich garderoba wymagała tylko odświeżenia i drobnych poprawek krawieckich.

Na pobliskim targowisku natomiast natrafiłam na całkiem niezłe ciekawostki. Po pierwsze primo lalkę, którą żartobliwie ‘ochrzciłam’ Panną Marysieńką, z racji ze do złudzenia przypomina mi moją (90 letnią już) babcię Marię  z lat jej młodości. Nawet zachowany w komplecie wraz z butami strój  lalki nawiązuje do mody owych czasów.





Po drugie primo PRLowski zbiorek doczekał się też ciemnoskórej reprezentantki, tyle, że w tym przypadku odzienie i make up kompletnie nie wpasowały się w ramy mojego gustu, to też postanowiłam zafundować lalce generalną metamorfozę, która moim skromnym zdaniem dodała jej dziewczęcego uroku





Na koniec przedstawiam jeszcze ‘pełzaka’ który co prawda PRLu pamiętać nie może, bo wyprodukowano go w latach 90.. ale ‘przykleił’ się do starszych koleżanek więc i na wpis im poświęcony się załapie J. ‘Pełzak’ to mechaniczna lalka na baterie, która (dopóki się nie wyczerpią) pełza po podłodze kręcąc głową niczym rasowy ..robot. Konieczne było czyszczenie, wizyta u fryzjera i ..przegląd u mechanika..a że i odzienie w jakim do mnie trafił było bardzo marne, zastąpiłam je własnym projektem ;)







Podsumowując… na dzień dzisiejszy brygada z minionego ustroju w komplecie prezentuje się tak.. i jak znam życie i swoja słabość do lalek, na tym na pewno się nie skończy







*Z OSTATNIEJ CHWILI : już zawitały do mnie dwie kolejne nie byle jakie lalki z tej ‘bajki’.. ale o nich napiszę innym razem ;) 

piątek, 29 listopada 2013

Pół żartem, pól serio: wózek, gitara i zamieszanie :)













Skoro zamieszanie z udziałem blogowych maskotek mamy już za sobą, mogę śmiało przejść do właściwej części wpisu, który z założenia miał być poświęcony prezentacji wiklinowego wózka z lalką, jaki w ubiegłym roku znalazłam pod świąteczną choinką.. a że kolejne święta już za pasem czas najwyższy nadrobić zaległości ;)

Laleczka z wózkiem stanowią komplet pochodzący z 2000 roku, sygnowany przez ZASAN. Dopracowany w najmniejszych detalach, stylizowany na wyjęty z minionej epoki wózek gabarytowo przypomina typową dziecięcą zabawkę (nie jest to żadna miniaturka), ale do zabawy na pewno się nie nadaje z uwagi na delikatną konstrukcję.. wiklinowa pleciona gondolka wyściełana dużą ilością ozdabianych koronką i gipiurą poduszek, na wierzchu atłasowa, równie ozdobna pościel, pasująca idealnie do ubranka lalki..



Sama laleczka mierzy około 45 cm, jest ładnie wymodelowana, a porcelanowe elementy są osadzone na ciekawie uszytym korpusie, pozwalającym na pozowanie jej na wzór leżącego, lub siedzącego w wózku niemowlaka. Ubranko również perfekcyjnie dopracowane i uszyte z dobrych gatunkowo materiałów, producent nie zapomniał nawet o kokardce z dzwoneczkiem przypiętej do śmiesznego kucyka na czubku głowy bobasa ;)



Na koniec chciałam jeszcze pokazać z czego powstała sfabrykowana na potrzeby powyższej foto-historyjki gitara, z którą maskotek obecnie niemal się nie rozstaje ;)


Otóż początkiem lata udało mi się znaleźć w jednym z 'magicznych sklepików' z cyklu 'wszystko po 5 zł' taką oto żółtą, tandetną zabawkę, której jedyną zaletą była jej wielkość, idealnie pasująca skalą do moich lalek.. po przyniesieniu do domu zabawka została rozebrana na części pierwsze i nieco podrasowana, by mogła udawać elektryczną gitarę.. do Fendera jej co prawda daleko, ale jak to się mówi; "jak się nie ma co się lubi.." i tak dalej.. ;)

poniedziałek, 18 listopada 2013

Emma z pozytywką - lalkowy prezent od Uli :)



Powyższe zdjęcie pożyczyłam z bloga Uli, która początkiem sierpnia sprawiła mi ogromną przyjemność odwiedzając moje skromne progi, a przy okazji wizyty, tytułowa Emma zawitała do mnie pod postacią prezentu :) O samej lalce można przeczytać więcej na blogu Uli we wpisie między innymi jej poświęconym :)

Ja skupię się raczej na opisaniu kilku nieznacznych poprawek, które  naniosłam w wyglądzie lalki, w ramach walki ze 'znajomością anatomii' jaką wykazują się Panowie Chińczykowie produkujący porcelankowe korpusy...
Otóż.. Emma była typowo sztywnym, nieproporcjonalnym tworkiem z wbudowanym w korpus mechanizmem pozytywki, który dodatkowo poruszał główką lalki w rytm wygrywanej melodii...




Niestety, jak zobaczyć można na powyższym zdjęciu główka była dużo za duża w stosunku do reszty, a ubranko wyglądało.. jakby pożyczyła je od 'starszej siostry'...

Jako że wszystkie lalkowe prezenty mają u mnie zapewnione 'dożywocie', i Emma już nigdzie się nie wyprowadzi (tym bardziej że jest jedyną lalką z pozytywką w mojej kolekcji) postanowiłam popracować trochę nad jej sylwetką... wszak nie od dziś wiadomo, że fabryczne korpusy bezimiennych lalek na ogół nadają się tylko... do wymiany..;)

Tym oto sposobem dziewczę 'urosło' do rozmiarów półmetrowej lalki, na której fabryczna sukienka wreszcie leży jak na dziewczynce, dostało nowe, trochę większe kończyny, majtasy, pończochy i buty, potem dorobiłam dla niej jeszcze stojak i perełkowe korale :) Zakwaterowała się na półce i czekała cierpliwie na swoją kolej, by raz jeszcze trafić na Bloggera :)

Zanim przystąpię do prezentacji nieco odmienionej Emmy, chciałam raz jeszcze podziękować Uli za miły prezent :*






poniedziałek, 4 listopada 2013

Pobudka, zegarki, zegary i 'miszcz renowacji'...



Powyższą brutalną pobudkę o nieludzkiej porze z budzikiem w roli pierwszoplanowej potraktujmy jako wstęp do wpisu, jaki przy okazji renowacji tarczy ponad 100 letniego zegara chciałam poświęcić kolekcji zegarków i zegarów mojego taty..

Jak nie od dziś wiadomo wszędobylski 'miszcz renowacji' zawsze dokłada najdokładniejszych starań, by drogą nieudolnych napraw unicestwić przeróżne, nadgryzione zębem czasu starocie... Tym razem jego ofiarą padł zabytkowy zegar, po który tato jechał osobiście na drugi koniec Polski... Przywiózł go późno w nocy, to też po rozpakowaniu zegar legł na kuchennym stole, a dokładniejsze oględziny odłożyliśmy na dzień następny... bo jak wiadomo w świetle dziennym wszystko zawsze wygląda całkiem inaczej..




Dopiero podczas porannych oględzin wyszło na jaw, że tarcza i wahadło (na powyższym zdjęciu go nie widać, bo zostało zdemontowane na czas transportu) nie wyszły bez szwanku ze starcia z 'miszczem'... to drugie,  oryginalnie mosiężne,  raczył on w niewiadomym celu zapaćkać srebrzanką.... natomiast tarcza.... tu naszym oczom ukazał się istny obraz nędzy i rozpaczy....



Tak.. proszę nie regulować ustawień monitora.. 'miszcz' na prawdę wysmarował wytarte z biegiem czasu cyfry markerem.. i na prawdę z niejasnych przyczyn zdarł trójkę przy pomocy.. papieru ściernego, po czym namazał ją .. tuszem z długopisu....

W tym miejscu dosłownie opadły mi ręce... jedyne co można tu było zrobić, to dokładnie oczyścić i wypolerować uszkodzoną tarczę, a następnie ręcznie odtworzyć ozdobne cyfry...

To była jak dotąd jedna z najtrudniejszych i najbardziej mozolnych napraw jakie przeprowadzałam... samo czyszczenie i polerowanie zajęło wiele godzin, bo pomijając wyżej wymienione uszkodzenia.. cała tarcza pokryta była stuletnią patyną... Potem kolejne godziny spędzone na mozolnym szkicowaniu każdej pojedynczej cyfry, malowaniu ich przy pomocy mikro pędzelka .. a na koniec jeszcze dokładne odtworzenie \znaczników minut pomiędzy godzinami, by zegar mógł chodzić punktualnie....



Na powyższym zdjęciu efekt mojej żmudnej pracy w trakcie suszenia.. tarcza już doczyszczona i pomalowana... mogłam zabrać się za usuwanie srebrzanki z wahadła i konserwację drewnianej skrzyni.. Potem trzeba go było jeszcze poskładać, zawiesić na ścianie i wypoziomować.. ale to była już działka taty... Ja uwieczniłam na zdjęciu tylko efekt końcowy, dumnie wiszący w swym nowym miejscu nad schodami..(ten barometr widoczny po prawej stronie docelowo stamtąd zniknie ;))



A skoro jesteśmy już w temacie zabytkowych zegarów.. przy okazji pokażę kilka innych okazów z tatowej kolekcji :)

ROCZNIAKI





KARECIAKI 





KOMINKOWY KWADRANSIAK (każdy kto u mnie nocował wie za co można nie pałać do niego sympatią, pomimo, że ciężko odmówić mu uroku..)



INNY WISZĄCY ZEGAR (sentymentalna rodzinna pamiątka po dziadku Bronku)



A na koniec ozdoba salonu- piękny unikatowy zegar stojący (jakość zdjęcia nie najlepsza, ponieważ w gabinetowej części salonu oświetlenie słoneczne jest bardzo.. oszczędne, a lampa błyskowa odbija się w szybkach i efekt jest jeszcze gorszy)



Widoczne na ostatnim zdjęciu gablotki zapełnione zegarkami kieszonkowymi wystąpią gościnnie przy okazji innego wpisu :)