poniedziałek, 30 września 2013

NARZECZONA FRANKENSTEINA

Wieści o moim lalkowym zbieractwie szybko się rozchodzą, dzięki czemu już niejedna lalka zawitała do mnie pod postacią prezentu...'Poczta pantoflowa' ma jednak to do siebie, że na ogół działa niezbyt precyzyjnie, na skutek czego powstają jakże 'uwielbiane' przez wszystkich plotki, albo... nieporozumienia... Druga opcja miała miejsce całkiem niedawno, kiedy to pewna Pani usłyszawszy jakie mam hobby, postanowiła obdarować mnie lalką, której sama już dawno nie potrzebowała... i takim oto sposobem zostałam 'szczęśliwą posiadaczką'.. TEGO..



Na widok rzeczonego podarunku otworzyłam szeroko oczy... zamrugałam...i nie miałam bladego pojęcia co z tym fantem dalej począć...

Kidy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, drogą dedukcji doszłam do wniosku, że straszydło to najpewniej pochodząca z lat 70, kultowa radziecka lalka 'chodząca', którą ktoś wystroił w wątpliwej urody 'kreację' własnej produkcji, a potem skrócił o głowę... która sama w sobie była równie upiorna jak reszta lalki...



Domorosły 'wizażysta' nie dość, że wyskubał jej połowę mocno skołtunionych włosów,  przy pomocy lakieru do paznokci wysmarował usta i coś co z założenia chyba miało być brwiami... to jeszcze przebił na wylot jej uszy i przeszył (?!) nitką z nawleczonymi nań koralikami, które miały udawać kolczyki....


Chyba każde 'dziecko PRLu' miało styczność z tego typu lalką, więc zasady na jakiej działa mechanizm dający efekt kręcenia główką z jednoczesnym przekładaniem nóżek tłumaczyć nie ma potrzeby... za to wspaniałomyślność poprzedniego posiadacza, który raczył ukręcić lalce głowę, skomplikowała jego ponowne uruchomienie do rangi nie lada wyzwania... Rozważywszy wszystkie 'za' i 'przeciw' postanowiłam podjąć próbę uratowania 'skręconego karku' Narzeczonej Frankensteina, zapominając na moment o jej wątpliwych walorach estetycznych...


Z czystej ciekawości równolegle do naprawy prowadziłam 'dochodzenie' mające na celu ustalenie jej fabrycznego wizerunku... i tak u fleurdolls natrafiłam na zdjęcie (które pozwoliłam sobie pożyczyć) znajomo wyglądającego tworka ..okazało się, że lalka nie była taka straszna, dopóki jej domorosły 'wizażysta' nie dopadł w swe szpony...




Niestety z 'lwiej grzywy' mojego egzemplarza, podobnie jak z fabrycznej malatury, praktycznie nic już nie zostało... więc po zakończonej sukcesem reperacji urwanej głowy postanowiłam wystylizować lalkę po swojemu z uwzględnieniem mody z lat w których została wyprodukowana...

Na pierwszy ogień poszła czupryna, która po ogoleniu została zastąpiona krótką peruką w naturalnym kolorze (reroot nie wchodził w grę z prostej przyczyny... nie dość że głowa wielka jak dynia, to jeszcze twarda jak kamień..).. a następnie po solidnym doczyszczeniu lalki z warstwy oleistego brudu i resztek lakieru do paznokci zabrałam się za makijaż.. i tu bez szaleństw zaznaczyłam tylko jej brwi i usta ;)




Kiedy Narzeczona Frankensteina zaczęła wreszcie przypominać lalkę,została przemianowana na Franię, a ja zabrałam się za projektowanie dla niej nowej garderoby... i tu spotkała mnie kolejna niespodzianka... pewna sympatyczna Pani sprezentowała mi spory kawałek starego PRLowskiego materiału, co dało mi możliwość uszycia stroju niczym żywcem zapożyczonego z minionego ustroju, bo prawdę mówiąc tylko taki mi do Franki pasował ;)








A ponieważ Frania nie jest jedyną PRLką w moim zbiorku, przy okazji opisywania jej historii postanowiłam pokazać też resztę gromadki zamieszkującej stary drewniany wózeczek, który przed laty przytargałam z pchlego targu w stanie wołającym o pomstę do nieba (co widać na poniższym zdjęciu) i własnoręcznie odremontowałam...




Największa wózkowa lokatorka podobnie jak Franka pochodzi z lat 70, tyle że ona emigrowała do nas z zachodu.. W dzieciństwie miałam bardzo podobną lalkę, która niestety przepadła bez wieści, dlatego, kiedy natrafiłam w ulubionym szmateksie na ową delikwentkę, postanowiłam zabrać ją  ze sobą w ramach rekompensaty za moje własne lalki, po których słuch dawno zaginął..




Winylowa 'niemka' była w bardzo dobrym stanie (nie licząc nasmarowanego zielonym flamastrem 'lima' i nadgryzionego palca), miała nawet niemal kompletną garderobę, co tym bardziej przemawiało za zabraniem jej z szmaciarnianego przybytku... Prócz czyszczenia, i wywabiania plam nie miałam z nią wiele kłopotu..Oprana i doszorowana dostała ode mnie jeszcze  czerwone trzewiczki, bo jej własne butki gdzieś przepadły... ale nie ma co narzekać... lalka w kompletnym ubraniu to w second handach nie lada gratka ;) 




Kolejne dwie laleczki są już 'nieco starsze'... bawiła się nimi kiedyś moja mama, która z kolei dostała je w prezencie od dużo starszej koleżanki... znalazłam je dawno temu na strychu, zreperowałam, doczyściłam, uszyłam im nowe ubranka..i posadziłam w wózeczku w charakterze sentymentalnej pamiątki nie wiedząc kompletnie nic o ich pochodzeniu,,, aż zupełnym przypadkiem podczas ostatniej wizyty w Muzeum  Zabawek  i Zabawy w Kielcach, pośród eksponatów natrafiłam na...celuloidki identyczne jak mamine! Jakie było moje zdumienie, kiedy w opisach doczytałam, że obie datowane są na.. lata 30 i obie wyprodukowano w Niemczech ;) 






Na zakończenie wpisu, jako 'wisienka na torcie' moja ukochana przytulanka z wczesnego dzieciństwa ;) Byłam pewna, że sarenka podzieliła los wspomnianych wcześniej lalek i przepadła bez wieści, tymczasem ku mojej ogromnej uciesze znalazła się na strychu przy okazji szukania Fafika i Zdziśka ;)




wtorek, 17 września 2013

Akcja 'reanimacja' - czyli o naprawie starego kwietnika

Stare ozdabiane rafią meble mają to do siebie, że na ogół idealnie ze sobą współgrają, mimo, że z założenia nigdy nie stanowiły formalnego kompletu, to też decydując się na taki wystrój zawsze ma się spore pole manewru i możliwość dokładania kolejnych elementów w miarę ich gromadzenia..:) Ostatnim naszym nabytkiem jest znaleziony na pchlim targu nietuzinkowy kwietnik, który pomimo opłakanego stanu jakoś od pierwszego wejrzenia mnie zauroczył...:)



Nie zniechęcił mnie ani brud, ani pozdzierany lakier, ani urwane nóżki, ani nawet (czego nie widać na zdjęciu) rozwarstwiona, dorabiana przez poprzedniego właściciele górna półeczka..Zanim jeszcze kwietnik wylądował w bagażniku samochodu, ja już miałam wstępnie uknuty plan działania :)



Jak to zwykle przy wszelkich renowacjach bywa, wszystko bardzo przeciągnęło się w czasie, gdyż najpierw trzeba było dokładnie oczyścić drewno z resztek lakieru , następnie wszystko co rozklejone solidnie ze sobą połączyć, zaszpachlować nawet najdrobniejsze ubytki, powierzchnie precyzyjnie odtłuścić i dopiero zabrać się za dobieranie docelowego, kompatybilnego z resztą mebli koloru.. Po uzyskaniu zadowalającego odcienia pokryłam mebelek woskiem, wypolerowałam i wniosłam do salonu :)



Maskotki nie były by sobą, gdyby nie wykorzystały okazji do pokazania się na blogu i wtrącenia w moje prace naprawcze swoich 'trzech groszy'... to też jak tylko odnotowały obecność nowego mebla... szybko pozbierały wszystkie trzy wykwitające na parapetach fiołki, ustawiły je na kwietniku i dumne z siebie zażądały uwiecznienia ich 'dzieła' na pamiątkowych fotkach :D...










niedziela, 1 września 2013

Trafiona-naprawiona :)

Bohaterką dzisiejszego wpisu będzie lalka, która trafiła do mnie bardzo okrężną drogą... Historia zaczyna się około 3 lat temu, kiedy to po raz pierwszy zobaczyłam ją na rodzimym portalu aukcyjnym.. miałam szczere chęci 'przygarnąć' ją pod swój dach drogą kupna... jednak z przyczyn ode mnie niezależnych koniec aukcji przegapiłam i lalka bezpowrotnie zniknęła mi z horyzontu...
Trudno się mówi- pomyślałam i machnęłam ręką, w końcu to nie pierwsza lalka, której nie udało mi się 'upolować.. w niedługim czasie nawet zdążyłam o niej zapomnieć... aż pewnego dnia, ni z tego ni z owego, na jednym z pingerowych blogów lalkowych zobaczyłam jakoś znajomo wyglądającą buzię.. ;) Okazało się że laleczkę kupiła moja lalkowa znajoma z czasów kiedy blogowałam na pingerze :)
Z taką sytuacją też już niejednokrotnie się spotykałam..często znajduje się 'swoje' upatrzone 'łupy' na cudzych blogach ;) Zostawiłam Edycie komentarz i znów z biegiem czasu o lalce zapomniałam..Jej dalsze losy poznałam dopiero po około roku.. okazało się, że laluszka po bliskim starciu z synkami właścicielki uległa wypadkowi... Edyta próbowała ją ratować, ale  w końcu postanowiła lalkowe nieszczęście wysłać w świat i takim oto sposobem stałam się jego kolejną i ostatnią właścicielką :)




Tak wyglądała omawiana lalucha tuż po wyłowieniu jej z pudła..Na pierwszy rzut oka wygląda całkiem dobrze.. no może tylko butki pogubiła i fryzura nieco się jej zwichrowała... ale po dokładniejszych oględzinach wyszła na jaw cała prawda o tym co jej się przydarzyło... 




Palec biedaczka straciła dużo wcześniej- o jego braku informował uczciwie sprzedawca wystawiając ja na aukcję..ale synkowie Edyty postanowili chyba zmienić jej nieco 'grupę inwalidzką' i dodatkowo zafundowali jej..rozległe zmiażdżenie kończyny dolnej z odpryskami...




Do pary z 'fachowo' przeprowadzoną 'trepanacją czaszki'...




Kiedy to zobaczyłam nie bardzo wiedziałam jak w ogóle zabrać się za naprawę... pęknięcia zostały pancernie zaklajstrowane szybkoschnącym klejem.. który wyciekając z pomiędzy nieprecyzyjnie złączonych kawałków porcelany utworzył upiorne zacieki...Rozklejenie wszystkiego graniczyłoby więc z cudem, dlatego musiałam wymyślić inny sposób na przywrócenie lalce przyzwoitego wyglądu... Szczerze pisząc zajęło mi to bardzo dużo czasu... ponieważ musiałam precyzyjnie zeszlifować z porcelany cały nadmiar kleju, ubytki zaszpachlować, a paskudne łączenia jakoś zamaskować.... właściwie najmniej problemu przysporzyło mi dorobienie brakującego paluszka...


Kiedy dobrnęłam wreszcie do szczęśliwego końca mozolnej naprawy.. postanowiłam też zafundować laleczce nową garderobę... fabryczna sukienka była dość topornie uszyta,,, dlatego też z oryginalnego stroju lalki zostawiłam tylko buciki, które szczerze mi się podobały, a całą resztę sfabrykowałam od nowa po swojemu :) 











Na zakończenie dodam jeszcze coś z zupełnie innej beczki.. a raczej.. skrzynki ;) Dla wszystkich ciekawych tego gdzie 'leżakują' moje lalki zanim doczekają się swojej kolejki i jakie to na chwile obecną mam lalkowe zaległości... ta da! Przyznaję się bez bicia... wczesnojesienne prace porządkowe w ogrodzie przyczyniły się do tego, że ostatnio zaniedbałam trochę swoje lalkowe 'pacjentki'..