Słowem wstępu napiszę krótko, że mój niemal dwuletni ‘urlop’ od blogowania nie szedł w parze z ‘urlopem’ od lalkowania, wręcz przeciwnie, w moje skromne progi zawitało mnóstwo nowych lalek. Przybyło też parę kreatywnych pasji, które wraz z domowym lalkowym ‘szpitalem’ pochłonęły cały mój wolny czas, więc na bloga zaglądałam raczej sporadycznie, głównie po to żeby sprawdzić co słychać u lalkowych koleżanek.
Pomysł na poniższy wpis zaczął kiełkować mi w głowie już jakiś czas temu… ale dopiero dziś poczułam przypływ weny i idąc za ciosem zasiadłam ‘uroczyście’ do laptopa. Jak powszechnie wiadomo zawsze najtrudniej jest zacząć (zwłaszcza po tak długiej przerwie), więc na pierwszy ogień pójdą sentymentalne PRLki, których to skład ostatnimi czasy zaczął mi się ‘niebezpiecznie’ szybko rozrastać.
Przez długi czas w moim lalkowym pokoju mieszkał skromny PRLowski kwartecik, którego losy dokładniej opisałam tutaj … jednak lalki chyba tak już mają, że jak tylko pojawi się jedna, za chwilę ściąga za sobą ‘całą rodzinę’, więc i Franka szybko sprowadziła pod mój dach swą ‘siostrę’ Ninę.
Wymagała tylko odświeżenia i ( jako że socjalistyczny producent w kwestii ubioru stawiał raczej na chłodny minimalizm) dokoptowania paru stosownych do minionego ustroju dodatków w postaci białych podkolanówek, kokardy i sweterka.
Reanimacja gumiaka (którego imienia za Chiny ludowe nie mogę sobie przypomnieć, mimo, że przed laty sama mu je nadałam ) trwała cały tydzień.. szorowanie, szycie korpusu, nawet naprawa pogryzionego nosa były niczym w obliczu rekonstrukcji oczu… koniec końców udało się i uruchomić mechanizm i nadać gumiakowi nowe spojrzenie.. ale szczerze w trakcie sama zaczynałam już wątpić w powodzenie, bo nie mając tzw ‘części zamiennych’ musiałam działać na tym co było (zardzewiałych, wyłupanych w połowie, wyglądających upiornie ‘gałach’).
Po
opuszczeniu ‘kliniki okulistycznej’ gumiak trafił jeszcze do fryzjera, jako ze
łysa pacyna uroku mu nie dodawała, dostał schludne ubranko i nie zamierza nigdy
więcej wracać do garażu.
I kolejny bobas ze skierowaniem do okulisty.. dla odmiany zdobyczny, niemiecki, solidnie wykonany, winylowy i całkiem spory (gabarytu około rocznego dziecka). Znalazłam go na pchlim targu i przygarnęłam tylko dlatego, ze patrzył na mnie błagalnie spod zwichrowanego kapelusza swym zezowatym okiem.. poza tym o dziwo cena szła w parze z jego aparycją..
Tym razem naprawy wymagało tylko wyrwane z zaczepu oko, które zwisało smętnie zezując raz w prawo raz w lewo. Za to garderobę w jakiej bobas do mnie trafił dobierał chyba sam ‘Pajacyków’, więc nie widząc innego wyjścia zastąpiłam ją kupionym dawno temu niemowlęcym zestawem do chrztu, który okazał się być akurat w rozmiarze omawianej lalki.
Podczas napraw całej PRLowskiej ekipy zdążyłam zrobić ‘specjalizację’ w dziedzinie lalkowej okulistyki, a to dlatego, ze niemal każda pacjentka miała coś nie tak z oczami.. więc nawet upiorne puste oczodoły kolejnej targowej znajdy nie były w stanie zniechęcić mnie do jej ‘adopcji’. Co tam wydłubane oczy kiedy sama celuloidowa zdobycz to nie lada gratka ;).
Zielony dramat fryzjerski na jej głowie też nie był czymś nie do przeskoczenia.. tym bardziej ze miałam w zanadrzu piękne naturalne warkocze, wprost wymarzone dla takiej lalki, natomiast wełniany zestaw odzieżowy made by jakaś babcia zastąpiłam białą haftowaną sukienką i voila… lalka wreszcie wpasowała się w stylistykę czasów swej świetności ;).
Jak na nałogową zbieraczkę lalek przystało uwielbiam wszelkiej maści lumpeksowe wyprzedaże, a to dlatego, że można na nich znaleźć (i przygarnąć za ‘zawrotne’ kwoty) na przykład sygnowaną żółwikiem całkiem sporą lalkę z okazałą warstwą brudu w gratisie.
Wprawdzie w tym przypadku poprzedni właściciel raczył jeszcze wyskubać jej jedną rzęsę i (prawdopodobnie) opalić nad gazem czuprynę.. ale jak się okazuje dla chcącego nic trudnego i nawet z takimi mankamentami można sobie poradzić
Nie licząc opisanego powyżej gumiaka moje lalki z dzieciństwa przepadły bez wieści, za to koleżanka ze szkolnej ławy wyszperała w piwnicy całkiem nieźle zachowaną pannę, którą dostałam w charakterze prezentu wraz z kilkoma innymi ‘wykopaliskami’ o których napiszę innym razem ;)
A wracając do tematu secondhandów… natrafiłam tam jeszcze na 3 laleczki które wróciły ze mną do domu. Pierwsza to markowa pseudo ludowianka w przypadku której postanowiłam odratować fabryczny wizerunek (mimo, że za ludowymi stylizacjami raczej nie przepadam) i podrasować go kilkoma dodatkami.
Dwie pozostałe lalki też zachowały swój oryginalny ‘design’,bo o dziwo ich garderoba wymagała tylko odświeżenia i drobnych poprawek krawieckich.
Na pobliskim targowisku natomiast natrafiłam na całkiem niezłe ciekawostki. Po pierwsze primo lalkę, którą żartobliwie ‘ochrzciłam’ Panną Marysieńką, z racji ze do złudzenia przypomina mi moją (90 letnią już) babcię Marię z lat jej młodości. Nawet zachowany w komplecie wraz z butami strój lalki nawiązuje do mody owych czasów.
Po drugie primo PRLowski zbiorek doczekał się też ciemnoskórej reprezentantki, tyle, że w tym przypadku odzienie i make up kompletnie nie wpasowały się w ramy mojego gustu, to też postanowiłam zafundować lalce generalną metamorfozę, która moim skromnym zdaniem dodała jej dziewczęcego uroku
Na koniec przedstawiam jeszcze ‘pełzaka’ który co prawda PRLu pamiętać nie może, bo wyprodukowano go w latach 90.. ale ‘przykleił’ się do starszych koleżanek więc i na wpis im poświęcony się załapie J. ‘Pełzak’ to mechaniczna lalka na baterie, która (dopóki się nie wyczerpią) pełza po podłodze kręcąc głową niczym rasowy ..robot. Konieczne było czyszczenie, wizyta u fryzjera i ..przegląd u mechanika..a że i odzienie w jakim do mnie trafił było bardzo marne, zastąpiłam je własnym projektem ;)
Podsumowując… na dzień dzisiejszy brygada z minionego ustroju w komplecie prezentuje się tak.. i jak znam życie i swoja słabość do lalek, na tym na pewno się nie skończy
*Z OSTATNIEJ CHWILI : już zawitały do mnie dwie kolejne nie byle jakie lalki z tej ‘bajki’.. ale o nich napiszę innym razem ;)